Księdza Andrzeja Buczela poznałam poprzez świadectwo innych osób, osób, które miały bezpośredni kontakt z nim poprzez kierownictwo duchowe, które charyzmat, jakim był obdarzony ten kapłan przekazywały dalej. Mogę to porównać trochę do kuli śnieżnej toczącej się z góry porywającej za sobą całe połacie śniegu.
Doświadczyłam tego na sobie. Bywa, że czasami los nas ciężko doświadcza. W moim przypadku był to skutek mojego grzesznego życia, z którym sobie nie radziłam. Tę bezradność oddałam w sakramencie pokuty i pojednania nie bacząc na konsekwencje jakiem nie mogą spotkać, że rozgrzeszenia mogę nie uzyskać. Jakże było błędne to moje myślenie takie ludzkie. Usłyszałam że Pan Jezus mi wszystko wybaczył i bardzo mnie kocha. Dziś wiem, że ten kapłan czerpał ze spuścizny duchowości Ruchu Rodzin Nazaretańskich, z doświadczenia jakie było też jego udziałem. Dar przebaczenia wniósł w moje serce radość i pragnienie podążania za tym dobrem, wówczas nieznanym. Otworzyłam się na dar wspólnoty. Najpierwszy spotkania wprawiały mnie w zdumienie, że ludzie tak otwarcie mówią o swojej codzienności przeżywanej z Bogiem, z Matką Bożą. Wkrótce dane mi było poznać dużą wspólnotę poprzez wyjazdy rekolekcyjne czy inne spotkania. Chłonęłam treści zasłyszane na konferencjach, spotykałam ludzi, którzy mi opowiada mi o swojej drodze i doświadczeniu wspólnoty i darze kierownictwa, o zawierzeniu Matce Bożej. Jestem wdzięczna Bogu za założycieli wspólnoty za o.Tadeusza Dajczera i o. Andrzeja Buczela. Nie znając ojca Andrzeja mogłam poznać go w jego duchowych synach, kapłanach ks. Wiktor wspomina – „moje powołanie zrodziło się w Ruchu. pomocą było świadectwo kapłanów, którzy żyli duchowością Ruchu i poświęcali się całkowicie tej drodze. Wówczas ludzie świeccy gorliwie modlili się modlili się też o powołania kapłańskie. Był to okres wielu powołań kapłańskich które zrodziły się właśnie w Ruchu Rodzin Nazaretańskich.”
Ks. Andrzej nie szczędził swojego czasu, wykładał w seminarium, prowadził kółko życia wewnętrznego, ale nade wszystko była to posługa dla drugiego człowieka. Wspomina ks. Arkadiusz „pamiętam, nie mógł mnie przyjąć u siebie w parafii. spowiadał mnie gdzieś w szpitalu. To przedziwne, mógł przecież zrezygnować, sam nie czuł się najlepiej. To, że znalazł czas, to świadectwo cenne konkretne. Wskazanie, że też muszę być dyspozycyjny dla innych. Jak nie mam innej możliwości, to trzeba korzystać z tego co Pan Bóg daje i służyć ludziom tak jak to możliwe.”
Ks. Andrzej kształcił postawę kapłanów i osób świeckich. Ukazywał Boga miłującego i miłosiernego .”Ojciec Andrzej miał taką delikatność, że czułam się bezpiecznie nawet gdy mówił trudne rzeczy. Miał taką delikatność jak w Ewangelii” wspomina Olgierd. Zaś Terenia – „Ojciec zawsze mówił nam: Pan Bóg bardzo cię kocha, i my słysząc te słowo wypowiedziane jego głosem wierzyliśmy w nie. Głos miał delikatny, cierpliwy, zmuszający do skupienia. Słychać było radość i to co mówił przekonywało. Była to pewność tego co mówił.”
Na taką postawę ukierunkowywał ojciec Andrzej swoich penitentów. Okazywał nieocenioną wartość Eucharystii i Adoracji. żył Eucharystią. ks. Andrzej Gajewski wspomina – „Eucharystia była zawsze przygotowana. O. Andrzej nie przychodził na nią z marszu. W jej sprawowanie wkładał cały swój wysiłek i całego siebie. Dało się odczuć działanie łaski. Pamiętam, że podczas jednej z Mszy świętych ucałował Hostię przed jej przyjęciem.” A Henia mówi że „o cudzie Eucharystii ojciec Andrzej mówił tak pięknie, dobierał takich słów, że pragnęło się uczestnictwa w Eucharystii.”
Dziękuję Bogu za dar kapłanów sprawujących dla mnie codzienną Eucharystię, dziękuję za miłość Boga Ojca i Matki Bożej, za ten codzienny pokarm. Codzienna Eucharystia jest dla mnie ratunkiem. Poznając siebie, swoją grzeszność, widzę jak Pan Bóg niejednokrotnie chroni ludzi przede mną. Pracuję jako lekarz na wsi i widzę swoją zmianę w relacjach z pacjentami. Widzę siebie patrzącą z góry, z pozycji wielkiej pani duktor sprzed ponad 20 lat i teraz kiedy na Mszy św. czy Adoracji proszę za swoimi pacjentami, Przepraszam, że ich zraniłam słowem, niecierpliwością. Że dziękuję za to, że się pochylam nad ludzką słabością, przytulam, mam czas na rozmowę. Kiedyś jeden z pacjentów powiedział do mnie – pani codziennie chodzi do kościoła a taka jest … miał na myśli coś, co mu się nie podobało naszej relacji. Odpowiedziałam mu wówczas – to sobie pan wyobrazi jaka bym była gdybym codziennie nie chodziła do kościoła.
Wspomina Zygmunt – „O Andrzej był chodzącym dobrym, był taki czas, że przyjeżdżałem z grzechami bardzo ciężkimi, a to wszystko jakby rozpływało się w miłości. Mówił – przecież jesteś taki i takiego cię kocha Pan Bóg.”
I we wspólnocie i w darze kierownictwa odnajduję prawdę, że jestem kochana, że Pan Bóg nie zraża się moimi grzechami tylko obdarowuje miłosierdziem.
Ks. Kazimierz wspomina – „widzę że to jest nieustanne odkrywanie działania Pana Boga. On posługuje się nędzą ludzką i dzieją się cuda. Bóg troszczy się o duszę, która się otwiera, która się nawraca. I udziela łaski kapłanowi, na którego penitent się otwiera. Kapłan, jeśli popatrzy choć trochę obiektywnie, to będzie wiedział, że to nie on, ale Bóg dokonuje cudu przemiany serc. To jest potrzebne kapłanowi, takie jakby dotykanie Pana Boga. I to jest dla niego ratunek, bo wtedy czuję się bardziej kapłanem niż administratorem.”
I na koniec przytoczę jeszcze jedno świadectwo, którzy równie dobrze może być moim świadectwem.
Lepszy nie jestem. Problemy są nadal, ale coś się we mnie zmieniło. To mój stosunek do tego, moje przeżywanie problemów, przeżywanie moich słabości. To jest istotą tej duchowości. To nam ojciec Andrzej uświadamiał. Uczy akceptacji siebie, że to nie ja, ale Pan Bóg, że nie chodzi o moją doskonałość, ale o moje przylgnięcie do Pana Jezusa, do Matki Bożej, że to jest cel. Ta duchowość jakby promieniuje, daje nowe spojrzenie, doświadczenie dystansu innego przeżywania siebie.